Pejzaż po rekonstrukcji
Coraz wolniej, coraz mniej napięć, zaznaczonych intencji i zewnętrzności. Sztuka, która ujmuje, potrafi zaniechać, staje się eliptyczna, paradoksalnie za pomocą tego m n i e j daje nam w i ę c e j. Przeradza się w symplistycznie kwalitatywną narrację i tą jakościową prostotą przemawia coraz silniej, mimo pozornie ubożejącej warstwy semantycznej obrazu.
O wystawie Olki Całej, Liliany Kilian, Izabeli Kopicy, Anny Marii Kramm, Magdaleny Mędzkiewicz, Lidii Misiuny, Sylwii Muchy, Arkadiusza Ruszczyka, Beaty Trembackiej, Iwony Trzcińskiej, Krzysztofa Wałaszka, Doroty Zuber.
W Galerii Sztuki Współczesnej zawisły obrazy „Grupy Ukrytej”, którą tworzy dwanaście osób skupionych wokół wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Twórcy o różnych temperamentach, niebanalnych życiorysach, indywidualnych poglądach i nieprzeciętnej wrażliwości.
POZA CZASEM I DŹWIĘKIEM
Wystawa przepełniona jest spokojem. Można pomyśleć, że temat: „Pejzaż po rekonstrukcji” – w naturalny sposób tę błogość wywołuje niedopowiedzeniami, zatrzymaniem w kadrze, zapisem wspomnień, przypominaniem zapomnianego. Ale to coś znacznie więcej. Każdy z artystów dokonał własnej syntezy czasu, nie poddając się konformizmowi. I tak to, co widzimy na płótnach, nie trzyma się konkretnych godzin, pór dnia ani roku. Wyraźna selekcja miejsc odsuwa wszystko, każdego intruza, co mogłoby zaburzyć ekosystem obrazu. Ma się nieodparte wrażenie próżni, zagłębiania się w ascezie. Niczego zbędnego tu nie ma. Rozgadanie, szczebiot, kakofonia – wszystko to zostało za progiem, ustępując miejsca harmonijnej eufonii trwania w bezgłosie. Nieobecność bierze górę nad obecnością. To właśnie cisza jest certyfikatem tych przedstawień.
KONIECZNOŚĆ I ARBITRALNOŚĆ
Nieokiełznana wolność przemienia się za sprawą aktu woli w bezapelacyjny werdykt konieczności. Te obrazy po prostu musiały powstać, powołane do życia za sprawą przelewającego się, nieprzerwanego ciągu genialnie arbitralnych decyzji. Prace są efektem ekstatycznego napięcia, balansowania na krawędzi między bytem, a niebytem. Mozolne dzieło tworzenia obfituje właśnie w te ambiwalentne odczucia i za sprawą owej dychotomii powstają dzieła o trudnym do zdefiniowania ładunku emocjonalnym, którego szczęśliwie określać nie trzeba – wystarczy poczuć. „Dzieła sztuki wywodzą się z nieskończonej samotności” – mawiał Rilke. I tę własną samotność każdy z twórców opisał.
MALOWANIE A VISTA
Obrazy sprawiają wrażenie ulotnych, stworzonych bez wysiłku i wcześniejszego przygotowania. Jak ilustracja mglistego wspomnienia, onirycznej wizji, szybki zapis bardziej odczucia niż zastanej rzeczywistości, muzykowanie bez nut, z pamięci. Czytelne jest wyizolowanie partii solowych z prawdziwej, estetycznej orkiestracji. To nie nauka postrzegania, a bardziej oduczanie się tegoż, by z ogromu zapamiętanych informacji wyłuskać tę jedną – najistotniejszą dla artysty, który być może w chwili zapomnienia nie do końca zdaje sobie sprawę z tego – j a k, ale zawsze niezawodnie wie – c o robi.
WEWNĘTRZNE OKO WYOBRAŹNI
To dzięki niemu obcowanie z materią malarską w ogóle jest możliwe. W czasie, kiedy nasze zmysły są przytępione przez wyjące co sił w płucach wizualne bodźce, panoszący się dywizjonizm bilbordów, reklam, środki masowego przekazu, utrata tego spospolitowanego sposobu patrzenia, na rzecz dotarcia do pozamaterialnego sedna widzenia, jest prawdziwym dobrodziejstwem i łaską, którą tylko sztuka człowiekowi dać może i tą wystawą daje w obfitości.
WIWISEKCJA
Nawet w umyśle par excellence dialektycznym zdarza się zachwianie proporcji między syntezą i analizą. Idąc tą drogą widzimy, jak w kolejnych obrazach raz na plan pierwszy wysuwa się jedno, raz drugie. A jednak wystawa jako całość jest bezbłędnie interaktywna między poszczególnymi pracami. Artyści dokonują ekshibicjonistycznego przeglądu własnych umysłów. Wpuszczają nas do środka i pozwalają patrzeć ich oczyma, wspominać ich impresjami, czuć ich wrażliwością. Wkraczamy więc do sacrum, którego doniosłość czuje się w każdym malarskim atomie.
Z BLISKA I DALEKA
Przedstawione obrazy potrzebują oglądania z różnych odległości, od dermatologicznej, po teleskopową. Wydarzenie mikroskopijne staje się kosmicznym wybuchem, z gigantycznej przestrzeni chcemy nagle wyciąć mały skrawek. Oddalamy się i zbliżamy, czasem widać wszystko klarownie, innym razem jak przez zaparowane szkło. Tę wirującą fugę malarską widzimy w całości, niczym ciało niebieskie obracające się wokół własnej osi. Nie istnieje „optymalna odległość”, która z natury swojej musiałaby być kompromisem. Smakosz zaś na ten się nie godzi i będzie poszukiwał różnych punktów obserwacyjnych, by treść obrazu poznać dogłębnie, by odkryć nową jakość, znaleźć zakodowaną w kolorze i kompozycji tajemnicę.
SZYBCIEJ I WOLNIEJ
Sztuka często jest jak wartki strumień, który napotykając kamień spiętrza się, przeciska przez szczeliny, rozlewa na otwartych przestrzeniach. Płynie szybko, często na granicy katastrofy, smagając biczem oglądającego. Malarstwo, które sięga po sztuczki, prokuruje obrazy obliczone na pewny efekt. Niekiedy spazmatyczny turpizm podkręca śrubę pseudo estetyki, rozsadza formę, popędza. Tymczasem prace „Grupy Ukrytej” pozwalają na oddech. Im większą miłością darzymy obraz, tym chętniej oglądamy go w wolnym tempie, by nie zgubić atmosfery, by czegoś nie zlekceważyć. To jak uważne czytanie ze zrozumieniem, kiedy cofamy wzrok na minione frazy, by jeszcze lepiej przeanalizować je i zapamiętać.
LEPKOŚĆ MELANCHOLII
Właśnie ona jest wspólnym tętnem wystawy. Namacalna niemal tkliwość, zaduma, rodzaj refleksyjnej stagnacji. Nawet kolorystyka jest koherentna, żaden z obrazów nie krzyczy, nie wybija się, nie wychodzi przed szereg. Zaskakujące to współistnienie. Widzimy kształty czytelne, dosłowne, rozmyte, biomorficzne, ale też zupełny brak cielesności. Coś jest materią wydzieloną wyraźnym kolorem, a coś po prostu chromatyczną przestrzenią, w której rzeczywistość wydaje się gubić jak w czarnej dziurze. Każda z prac jest inna, wszystkie powstały w osobnych pracowniach, opisują różne refleksje, afekty, nastroje, a jednak postrzega się je jak rozmaitej proweniencji kwiaty w tym samym przecież ogrodzie.
PRAWDA
Przedstawieni twórcy z całą pewnością sięgnęli pod powłokę, obnażyli szkielet sztuki filtrując ją przez swój intelekt. Zaprezentowali zmysłową prawdę o malarstwie, nie znoszącym nachalnej ekspresji. Nie przeszarżowali niszcząc organizm, który sam w sobie immanentnie zawiera przesłanie. Wystawa jest pochwałą bezpretensjonalności, służebnej postawy, a w podtekście naganą pod adresem uzurpatorów, ściągających kołdrę taniego sukcesu na swoją stronę. Lekcja poglądowa, seans wtajemniczenia, spotkanie z rzeczywistością nieuchwytną – oto ładunek owego emblematycznego, wspólnego dzieła.
■
Magda KUCZMA
Artykuł opublikowany został w Kurierze Ostrowskim w dniu 10 lipca 2018r.